Piotr Turkot (4outdor): Cofnijmy się do 1983 roku w Polsce. Mroczny czas PRL-u: siermiężność, beznadzieja… A w Bielsku-Białej powstaje Pajak – skąd wzięła się odwaga i pomysł na podjęcie własnej działalności.
Wojciech Pająk: Na ten pomysł wpadli moi rodzice, którzy byli aktywnymi sportowcami. Należeli wówczas do klubu AKN, studiowali na Politechnice Gliwickiej. Jak wiemy, w tamtych czasach wszystkiego brakowało, nie było dostępnego sprzętu sportowego, turystycznego itp. Moi rodzice szyli różne rzeczy, na przykład spodnie narciarskie, ale też nawet szyte z firanek spodnie-dzwony. Zatem ojciec po namowach swojego przyjaciela postanowił otworzyć firmę i zacząć trochę bardziej profesjonalnie się tym zajmować. W ten właśnie sposób powstał Pajak, który został zarejestrowany w 1983 roku.
Firma zajmująca się produkcją sprzętu wymagała doświadczenie i umiejętności w doborze materiałów, a jak wiemy, pozyskiwanie surowców było wielkim wyzwaniem w tamtych czasach. Jak sobie radzili?
To była zasługa mojego ojca, który miewał różne pomysły. Był na przykład narciarzem wodnym i sam postanowił zrobić piankę do sportów wodnych. Zdobywał w sobie wiadomy sposób wykroje, sam sklejał poszczególne elementy neoprenu – klej pozyskał z jakiś zakładów chemicznych. Zawsze dobrze się czuł w segmencie ekwipunku sportowego. To spowodowało, że odważył się podjąć taką działalność.
Po tych początkach rozpoczęliście swoją przygodę ze sprzętem puchowym. Czy współpracowaliście w latach 80. z himalaistami? – była to wszak złota era polskiego himalaizmu.
To nie jest tak, że my w tamtych czasach współpracowaliśmy z polskimi wspinaczami. Rodzice jeździli do Nepalu na trekkingi, gdzie pewnego razu spotkali się z Jerzym Kukuczką. Nawiązaliśmy kontakty, które owocowały zamówieniami na puchową odzież, ale nasza oferta nie była skierowana do alpinistów czy himalaistów. Tworzyliśmy bardziej produkty dla turystów – tak działo się przez długie lata. Co zrozumiałe, w PRL w zasadzie nie istniała promocja, informacje o naszej firmie i jej wyrobach rozchodziły tak zwanym marketingiem szeptanym. Generalnie cały handel wyglądał zupełnie inaczej – pamiętam nawet taką sytuację: w niedzielę rano pod nasz blok przyjechał cały autobus Jugosłowian i oni potem stali pod naszymi drzwiami na dziesiątym piętrze, aby kupić kurtki puchowe. Produkcja odbywała się chałupniczo w mieszkaniu. Pomagała nam w tym zaprzyjaźniona sąsiadka, która wówczas